-To, że można coś kupić nie zawsze znaczy, że się powinno, prawda? – zapytałam.
Il Padrino zgodził się ze mną kiwnięciem swojej plastikowej głowy. Metalowa sprężynka na której ta głowa była zamontowana średnio dawała mu szansę na inną odpowiedź.
-I przyjechałeś do mnie aż z Sycylii?
Znowu potwierdził.
-I co ja mam z tobą zrobić bidoku?
Cisza.
Mój minimalizm zrodził się z lenistwa. Przeprowadzaliśmy się raz i wiedziałam, że za jakieś 2 lata przeprowadzać się będziemy znowu. Pakowanie kartonów, zabezpieczenie rzeczy, żeby się nie zniszczyły a potem rozpakowywanie i układanie w nowych miejscach…to nie jest fitness, którego moje ciało potrzebuje. Gdyby to było zdrowe bankowo na rynku byłyby płyty „Healthy przeprowadzka by Ann” albo „Jędrne pośladki – przeprowadzaj się i ćwicz”. Nie widziałam ich, za to w księgarniach są pełne półki książek o minimalizmie. Nie kupiłam żadnej i z dumą pogratulowałam sobie pierwszego kroku w ograniczaniu swojego dobytku. Można powiedzieć, że w minimalizm weszłam po omacku i cichaczem. Na tyle po cichu zadomawiam się w tym koncepcie, że krewni i znajomi królika nie zauważyli, że staram się nie gromadzić rzeczy. A zwłaszcza pamiątek z miejsc, w których nie byłam 🙂
Czy to już starość czy jeszcze ekologia, że z prezentów najbardziej cieszą mnie te praktyczne? Jedzenie-obviously, bo wiadomo, że herbata zrobiona przez kogoś smakuje lepiej. A jak do tej herbaty ktoś poda jeszcze pyszniutki ramenik (mniam, mniam) to jest to prezent idealny. Masaże, o niebiosa! nikomu nie muszę mówić jak cudowny i zero-wastowy jest to prezent. Wyjście do kina, wycieczka poza miasto, dobre kosmetyki cruelty free. Umówmy się, że jak zacznę uważać odkurzanie i mycie okien za idealny prezent to będę wiedziała, że zaszłam już za daleko 🙂
A co ja przywożę bliskim z podróży? Poza wypoczętą sobą, uśmiechem wartym milion dolarów, setką zdjęć do obejrzenia i pożyczoną od nich walizką?
Jakby to nie wystarczało (żartuję!) przywożę słodycze lub lokalne specjały: butelkę oliwy z Grecji, pyszniutką suszoną kiełbasę w Włoch lub puszkę ładnie zapakowanych oliwek, sardynek czy co tam się da jeszcze zapuszkować. Prawda jest taka, że dla fanów pamiątek do postawienia takie prezenty da się wyeksponować. A sobie? Przywożę pocztówki, które służą mi za zakładki do książek lub wklejam do albumu. Wilk syty i owca cała.
-To co? Poszukamy Ci nowego domu?
Potaknął głową. Bardzo zgodny ten Don Corleone, pomyślałam wstawiając jego zdjęcie na profil „Uwaga, śmieciarka jedzie”. Niedługo potem rozpoczął swoje nowe dolce vita u boku nauczycielki włoskiego, z którą na pewno mają więcej wspólnego.
Arivederci Padrino!